Wołyń Marii
Fredro-Bonieckiej przeczytany. Rzecz jasna nie obejrzałam jeszcze filmu, ale
sądzę, że żeby móc go z czymkolwiek porównywać, musiałabym przeczytać jeszcze
przynajmniej książki Motyki oraz Koprowskiego, którzy równolegle wydali też
swoje dzieła na ten sam temat.
Dobrze,
że zaczęłam od tej właśnie książki. Bałam się, że publikacje tego typu muszą
być choć trochę naładowane subiektywizmem i nie zawsze nienachalnym narzucaniem
swoich poglądów. W tym przypadku z pewnością tak nie jest. Nawet jeśli w
trakcie czytania mamy wrażenie, że szala przechyla się na czyjąś korzyść, nagle
dostajemy informację, która znów wprawia nas w konsternację, znów każe się
zastanowić, ale na pewno nie pozwala jednoznacznie ocenić, obwinić.
Nie
jest to wybitnie porywająca lektura, ale czyta się ją szybko i dobrze, bo nie
jest przeładowana faktami historycznymi. Fakty historyczne służą raczej
systematyzowaniu i porządkowaniu relacji świadków lub krewnych świadków „wydarzeń
wołyńskich”. Nie bez powodu używam umieszczonego w cudzysłowie sformułowania „wydarzenia
wołyńskie”. To z pewnością zasługa tej książki. Zasługa, nie wina, bo argumenty
za tym, by wstrzymywać się od określenia „rzeź”, „tragedia” są bardzo
przekonujące.
Może
nie jest to odpowiednia książka dla znawców, historyków i ludzi, którzy
informacje o Wołyniu w 1943 roku znają z innych źródeł. Jest to jednak, na
pewno dobra lektura dla osób, które chcą się zorientować w wydarzeniach,
zrozumieć pewne rzeczy i zmierzyć się z jeszcze jednym aspektem okresu II wojny
światowej. Spodziewałam się troszkę szerszego wyjaśnienia psychologicznego,
które mocniej potratowałoby tytułową traumę. Tak naprawdę nie jestem
przekonana, czy cytowanie psychologów i badań dotyczących traumy w jakikolwiek
sposób wpłynęło na mój odbiór. Niemniej jednak film z pewnością obejrzę i dam znać o tym, co o nim myślę. Obawiam się, że może być bardzo drastyczny... bo czy może być inny?
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz