06 sierpnia 2016

Dwanaście, Trzynaście, Jedenaście - trylogia kryminalna Marcina Świetlickiego

Marcin Świetlicki DwanaścieDwanaście, Trzynaście, Jedenaście – właśnie w takiej kolejności należy czytać trylogię kryminalną Marcina Świetlickiego, którą zresztą szczerze polecam. Z jednej strony jest to naprawdę udana próba, którą można porównywać z bardzo popularnymi dziś kryminałami autorstwa Henninga Mankella, Zygmunta Miłoszewskiego czy Jo Nesbo - teoretycznie każdą część można czytać oddzielnie, bo główne zbrodnie domykane są w obrębie jednej części, ale dopiero czytając w wyżej wymienionej kolejności jesteśmy w stanie prześledzić subtelne wskazówki, szczątki informacji i migawki, które powolutku składają się w jedną całość, niczym bardzo misternie i dobrze przemyślane puzzle. Okazuje się także, że tło wszystkich wydarzeń stanowi nadrzędna sprawa, którą główny bohater postanawia rozwikłać, ale o tym jak kiepsko mu to idzie, napisze trochę później.

Z drugiej strony są to powieści, które operują tak dużą dawką absurdu, która balansuje na granicy komizmu i abstrakcji. Nie macie pojęcia jak trafne i potrzebne wydały mi się słowa, które narrator wypowiada w jednym z wielu kulminacyjnych punktów trzeciej części: Wydaje mu się, że nagromadzenie absurdu sięgnęło już zenitu. Jeśli komuś przed przeczytaniem tych słów nie przyszła ta myśl sama do głowy, to znaczy, że nie czytał zbyt uważnie.
Ale może po kolei. Głównym bohaterem trylogii jest niejaki mistrz – koniecznie pisany małą literą, by pokazać, że to raczej ksywka niż wyraz jakiegokolwiek szacunku czy podziwu. Otóż mistrz jest podstarzałym mieszkańcem Krakowa, a dokładnie kamienicy przy Małym Rynku, który przez wiele lat, a może wciąż, odcina kupony od swojego dawnego życia kiedy jako dziecko zagrał w bardzo popularnym komunistycznym serialu Mały mistrz na tropie. Ale w dorosłym życiu, które się toczy (bo samo się toczy, bez większego udziału mistrza), jest już tylko reliktem, wegetującym symbolem dawnych czasów, do którego ludzie mają pretensje, że ”utył, spuchł i posiwiał”. A jako, że życie toczy się samo, toteż dziwne wydarzenia same wtaczają się w życie mistrza zaburzając mu jego autystyczną i pijacką rutynę. A rutyna polega na tym, że rano wstaje, wyprowadza sukę (psa, któremu nie miał potrzeby nadać imienia), idzie do Biura i tam spędza czas mniej więcej do czternastej, czyli do momentu kolejnego spaceru z suką, by po spacerze wrócić do pubu na „drugą zmianę”. Żeby było jasne, Biuro to nie żadna praca, Biuro to knajpa, w której mistrz przesiaduje, ponieważ zawarł układ o wątpliwej opłacalności dla właściciela Manga Głowackiego, który to układ polega na tym, że mistrz ściąga gości potencjalne zainteresowanych spotkaniem z dawnym idolem, a w zamian dostaje za darmo wszelkie ilości alkoholu jakie ma ochotę wypić.
Marcin Świetlicki TrzynaścieWidać, że autor ma pewne upodobanie do tworzenia klamr, które spajają zarówno fabułę trylogii, jak i poszczególnych części. Trylogia zaczyna się i kończy przedstawieniem sytuacji, kiedy to nie bardzo przejęty mistrz w towarzystwie suki, ogląda jak kolejna kobieta, która próbowała związać z nim swoje życie skapitulowała i postanowiła dłużej nie męczyć ani siebie, ani mistrza. W pierwszej części odchodząca kobieta wypowiedziała tylko jedno zdanie: ”Prawdziwy bohater powinien być samotny” i tymi właśnie słowami sam mistrz skwitował odejście kobiety w części ostatniej. Innym symbolem spajającym trylogie są papierosy – Camele z Ameryki, których zapas kończy się w ostatniej części zwiastując koniec historii. Wewnętrzną klamrą pierwszej części jest historia suki, która już na początku powieści ucieka mistrzowi podczas styczniowego spaceru na Plantach, a powraca w grudniu w ostatniej scenie powieści. Ta ucieczka musi przynieść nieoczekiwane konsekwencje już samym zaburzeniem rytmu dnia, jest to jest asumpt do stworzenia klamry dla drugiej części, ponieważ w życiu mistrza pojawia się kobieta, która przez ubiegły rok opiekowała się przygarniętą suką i chyba nikogo nie zaskoczę jeśli zdradzę, że na końcu tej części potencjalny związek okazuje się nie mieć przyszłości, ale o powodach przeczytajcie sami.
Z drugiej strony, bardzo charakterystyczne, chwilami irytujące, a z czasem coraz bardziej intrygujące, są liczne niedomówienia, których jest tu prawdziwa kopalnia. W wielu dialogach rozmówca chce coś zdradzić, opowiedzieć mistrzowi, ale okazuje się, że mistrza to nie interesuje, nie ma ochoty mieszać się w cudze życie i słuchać o cudzych problemach, więc i czytelnik nie musi ich poznawać. „Naprawdę! Hej narratorze, a może ja bym chciała się dowiedzieć!?” A później przychodzi refleksja, że może to jednak ogromna zaleta, bo w czytelniku urosło jakieś łaknienie, bo nie został rozproszony kolejnym wątkiem pobocznym. Wyczuwam też w tym małą nutkę sadyzmu autora, który rozmyślnie buduje napięcie, by gwałtownie je uciąć i zostawić nas z niczym.
Poznając, choć odrobinę zgłębiając, całą twórczość Świetlickiego można się przekonać, że poezja, proza i muzyka przezeń tworzona przenikają się i uzupełniają. W czasie czytania trylogii kryminalnej, która jest głównym temetem mojej wypowiedzi, wielokrotnie przychodzą na myśl wiersze Świetlickiego i piosenki zespołu Świetliki. Żeby nie być gołosłowną podam przykład bohaterki trylogii, pani Marzeny Malinowskiej, która opisywana jest jako kobieta piękna, ale jednocześnie niezwykle zimna, a czy nie tak właśnie podmiot liryczny wierszy opisuje swoje relacje z kobietami i same kobiety? Oziębłość i zimno to temat wielokrotnie poruszany w twórczości poety, nie bez powodu aż dwa tomiki jego wierszy noszą tytuł Zimne kraje. Podobnie jest z nastawieniem antyinstytucjonalnym. Zarówno podmiot liryczny wielu wierszy, jak i mistrz są przeciwni wszelkim instytucjom, globalizacji, cyfryzacji, komunikacji, zbytniej powszechności informacji i brakowi anonimowości, mistrz nie posiada dowodu osobistego, paszportu, ubezpieczenia, a także ku niedowierzaniu wszystkich wkoło: telefonu, komputera, adresu mailowego, jedyne co ma to… domofon.
Marcin Świetlicki Jedenaście

W powieściach możemy przeczytać wiele wypowiedzi bohaterów i narratora komentujących ówczesną sytuacje społeczno-polityczną, z którą na bakier zawsze pozostaje mistrz. Wiersz Filandia zostaje sparafrazowany w pierwszej części w słowach „Nigdy nie będzie takich papierosów, wódka nigdy nie będzie tak zimna i pożywna, już nigdy”. Z kolei Nieprzysiadalność, która także weszła w skład repertuaru Świetlików, doskonale oddaje charakter mistrza, bo zdaje się, że nastrój nieprzysiadalny to permanentny stan mistrza, ale jest to nieprzysiadalność autystyczna i absurdalna, bo pomieszana z silną, przemożna potrzebą bliskości i towarzystwa. Autystyczny charakter bohatera objawia się w wielu sytuacjach – nie lubi być dotykany, nie toleruje podawania sobie ręki na przywitanie, podobnie dziwny i niepotrzebny wydaje mu się zwyczaj wznoszenia toastu podczas spożywania alkoholu.
Cała postać mistrza jest niezwykle karykaturalna, poza tym, że jest samotnikiem, alkoholikiem, że sam nazywa się autystą, jest też niesamowicie nieudolny. Postać, którą odgrywał jako dziecko zostaje w prawdziwym dorosłym życiu ukazana w bardzo krzywym zwierciadle. „Śledztwa”, które powadzi mistrz są przypadkowe, wszystkie tropy jakie zdobywa są podsunięte przez kogoś innego, ludzie których „przesłuchuje” sami do niego przychodzą. Ale trzeba przyznać, że jest to chyba jedyny „śledczy” w historii kryminału z tak mocną głową. Przynajmniej raz w każdej części zostaje zdzielony do nieprzytomności, a później i tak wychodzi z wszystkiego niemal bez szwanku. Interesujące jest jednak to, co dzieje się bezpośrednio po tych, nazwijmy to atakach, bo prawda jest taka, że najczęściej nie można mieć pewności, czy mistrz faktycznie padł pod wpływem ciosu, czy może niebotyczna ilość alkoholu, którą wlał w siebie danego dnia zwaliła go z nóg. W każdym razie najczęściej tuż po upadku przechodzimy w inny wymiar, o którym trudno stwierdzić czy jest deliryczną wizją majaczącego pijaka, czy też może balansowniem na krawędzi życia i śmierci, czy też nieo upiornym ale jednak snem, ponieważ postaci, które w tych wizjach spotyka mistrz to najczęściej jego zmarli dużo wcześniej przyjaciele – Doktor i Mango Głowacki. Często można też podejrzewać alkoholową chorobę psychiczną, ponieważ nawet jeśli w przypadku pewnych wizji możemy podejrzewać, że są to wspomnienia z dawnych lat, o tyle spotykanie w toalecie ducha dawno zmarłego Doktora, który mówi mistrzowi jak żyć, wydaje się być bardzo psychotyczne.
To, co z pewnością warto prześledzić i zapisać podczas lektury, to muzyka – utwory i zespoły, których mistrz słucha z uwielbieniem, a o których młode pokolenie już zupełnie zapomniało. Ale i tu nie brakuje dziwactwa. Okazuje się, że mistrz nie jest w stanie słuchać „swojej” muzyki u kogoś innego, nawet jeśli jest to właściwie taki sam jak jego, stary czarny winyl. Sama świadomość, że nie jest to jego skrzętnie wygrzebana w jakimś maleńkim sklepiku, kupiona za ostatnie pieniądze płyta, sprawia, że mistrz nie jest w stanie znieść dźwięków płynących z odtwarzacza.
Intrygujące są oczywiście tytuły powieści, bo w przypadku pierwszej i drugiej części nie dopatrzyłam się żadnego uzasadnienia dla tytułów Dwanaście i Trzynaście poza tym, że właśnie tyle rozdziałów mają książki. Dopiero Jedenaście ma jako takie uzasadnienie, poza ilością rozdziałów, mianowicie: po pierwsze, jakaś wspominana postać okazuje się mieć po jedenaście palców u rąk i stóp, co jest szalenie nieistotną informacją, a po drugie ostatnia wiadomość jaką Doktor, zmarły przyjaciel mistrza, wysłał do swojej dziewczyny, wysłała właśnie o godzinie 23:11, więc o „jedenastej jedenaście”, co zresztą także okazuje się być zupełnie nieistotną informacją.
Taka właśnie jest cała trylogia kryminalna Marcina Świetlickiego. Pełna zagadek, niewyjaśnionych, podjętych ale szybko porzuconych nieistotnych wątków. Często absurdalna i karykaturalna, bywa wulgarna a jednocześnie infantylna w wielu miejscach. Uważam, że rozkręca się bardzo wolno, przez pierwszy tom prawie nie przebrnęłam i męczyłam go bardzo długo, natomiast końcówka sprawiła, że w środku nocy szukałam biblioteki, która w środku lipca będzie otwarta, a w dodatku wypożyczy mi drugi tom, bym jak najszybciej mogła podjąć tę historię dalej. Drugi i trzeci tom połknęłam w ciągu dwóch dni, wprost nie mogłam oderwać się od książki. A jak się ubawiłam! Bezcenne. Działo się to między innymi za sprawą doskonałej konstrukcji, o której misterności wspominałam wyżej, bo jako czytelniczka wielu kryminałów często szybko orientuję się kto popełnił zbrodnię, jak wszystko się skończy, a tu chyba nie ma takiej możliwości, autor zaskakuje nas za każdym razem i na tym w dużej mierze polega sukces dobrego kryminału, jakim zdecydowanie są te powieści.
Nie zamierzam skupiać się na bohaterach, których pierwowzory podobno można odnaleźć w rzeczywistości, sam autor przestrzega, żeby tego nie robić umieszczając na końcu książek takie oto (lub podobne) stwierdzenia:
I jeszcze jedno, rzecz bardzo istotna: nie łudźcie się, moje miłe Czytelniczki o moi mili Czytelnicy, że ktokolwiek z was został sportretowany w powieści „Trzynaście”. Oświadczam, że nie ma takiej możliwości. Ja nie portretuje, ja zmyślam.

Polecam natomiast wycieczkę śladami mistrza po Krakowie, topografia tego miasta jest odwzorowana dokładnie i szczegółowo. Nawet knajpa Piękny Pies to prawdziwe miejsce, jedynie Biuro zostało zmyślone. To może być naprawdę ciekawa wycieczka, ja sama wędrując po Plantach zwróciłam uwagę na miejsca, które nie zajmowały mnie nigdy specjalnie przez pięć lat, czyli od kiedy tu mieszkam, a teraz idąc Plantami nie umiem oprzeć się wrażeniu, że to właśnie miejsca, którymi wędrował mistrz.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 MistressExclamation
Designed By Blokotek