
Z drugiej strony są to powieści, które
operują tak dużą dawką absurdu, która balansuje na granicy komizmu i
abstrakcji. Nie macie pojęcia jak trafne i potrzebne wydały mi się słowa, które
narrator wypowiada w jednym z wielu kulminacyjnych punktów trzeciej części: Wydaje mu się, że nagromadzenie absurdu
sięgnęło już zenitu. Jeśli komuś przed przeczytaniem tych słów nie przyszła
ta myśl sama do głowy, to znaczy, że nie czytał zbyt uważnie.
Ale może po kolei. Głównym bohaterem trylogii
jest niejaki mistrz – koniecznie pisany małą literą, by pokazać, że to raczej
ksywka niż wyraz jakiegokolwiek szacunku czy podziwu. Otóż mistrz jest
podstarzałym mieszkańcem Krakowa, a dokładnie kamienicy przy Małym Rynku, który
przez wiele lat, a może wciąż, odcina kupony od swojego dawnego życia kiedy
jako dziecko zagrał w bardzo popularnym komunistycznym serialu Mały mistrz na tropie. Ale w dorosłym życiu,
które się toczy (bo samo się toczy, bez większego udziału mistrza), jest już
tylko reliktem, wegetującym symbolem dawnych czasów, do którego ludzie mają
pretensje, że ”utył, spuchł i posiwiał”. A jako, że życie toczy się samo, toteż
dziwne wydarzenia same wtaczają się w życie mistrza zaburzając mu jego
autystyczną i pijacką rutynę. A rutyna polega na tym, że rano wstaje,
wyprowadza sukę (psa, któremu nie miał potrzeby nadać imienia), idzie do Biura
i tam spędza czas mniej więcej do czternastej, czyli do momentu kolejnego
spaceru z suką, by po spacerze wrócić do pubu na „drugą zmianę”. Żeby było jasne,
Biuro to nie żadna praca, Biuro to knajpa, w której mistrz przesiaduje,
ponieważ zawarł układ o wątpliwej opłacalności dla właściciela Manga
Głowackiego, który to układ polega na tym, że mistrz ściąga gości potencjalne
zainteresowanych spotkaniem z dawnym idolem, a w zamian dostaje za darmo
wszelkie ilości alkoholu jakie ma ochotę wypić.

Z drugiej strony, bardzo
charakterystyczne, chwilami irytujące, a z czasem coraz bardziej intrygujące,
są liczne niedomówienia, których jest tu prawdziwa kopalnia. W wielu dialogach
rozmówca chce coś zdradzić, opowiedzieć mistrzowi, ale okazuje się, że mistrza
to nie interesuje, nie ma ochoty mieszać się w cudze życie i słuchać o cudzych problemach,
więc i czytelnik nie musi ich poznawać. „Naprawdę! Hej narratorze, a może ja
bym chciała się dowiedzieć!?” A później przychodzi refleksja, że może to jednak
ogromna zaleta, bo w czytelniku urosło jakieś łaknienie, bo nie został
rozproszony kolejnym wątkiem pobocznym. Wyczuwam też w tym małą nutkę sadyzmu
autora, który rozmyślnie buduje napięcie, by gwałtownie je uciąć i zostawić nas
z niczym.
Poznając, choć odrobinę zgłębiając, całą
twórczość Świetlickiego można się przekonać, że poezja, proza i muzyka przezeń
tworzona przenikają się i uzupełniają. W czasie czytania trylogii kryminalnej, która jest głównym temetem mojej wypowiedzi, wielokrotnie przychodzą na myśl wiersze Świetlickiego
i piosenki zespołu Świetliki. Żeby nie być gołosłowną podam przykład bohaterki
trylogii, pani Marzeny Malinowskiej, która opisywana jest jako kobieta piękna,
ale jednocześnie niezwykle zimna, a czy nie tak właśnie podmiot liryczny
wierszy opisuje swoje relacje z kobietami i same kobiety? Oziębłość i zimno to
temat wielokrotnie poruszany w twórczości poety, nie bez powodu aż dwa tomiki
jego wierszy noszą tytuł Zimne kraje.
Podobnie jest z nastawieniem antyinstytucjonalnym. Zarówno podmiot liryczny
wielu wierszy, jak i mistrz są przeciwni wszelkim instytucjom, globalizacji,
cyfryzacji, komunikacji, zbytniej powszechności informacji i brakowi anonimowości,
mistrz nie posiada dowodu osobistego, paszportu, ubezpieczenia, a także ku
niedowierzaniu wszystkich wkoło: telefonu, komputera, adresu mailowego, jedyne
co ma to… domofon.
W powieściach możemy przeczytać wiele
wypowiedzi bohaterów i narratora komentujących ówczesną sytuacje społeczno-polityczną,
z którą na bakier zawsze pozostaje mistrz. Wiersz Filandia zostaje sparafrazowany w pierwszej części w słowach „Nigdy
nie będzie takich papierosów, wódka nigdy nie będzie tak zimna i pożywna, już
nigdy”. Z kolei Nieprzysiadalność,
która także weszła w skład repertuaru Świetlików, doskonale oddaje charakter
mistrza, bo zdaje się, że nastrój nieprzysiadalny to permanentny stan mistrza,
ale jest to nieprzysiadalność autystyczna i absurdalna, bo pomieszana z silną,
przemożna potrzebą bliskości i towarzystwa. Autystyczny charakter bohatera
objawia się w wielu sytuacjach – nie lubi być dotykany, nie toleruje podawania
sobie ręki na przywitanie, podobnie dziwny i niepotrzebny wydaje mu się zwyczaj
wznoszenia toastu podczas spożywania alkoholu.
Cała postać mistrza jest niezwykle
karykaturalna, poza tym, że jest samotnikiem, alkoholikiem, że sam nazywa się
autystą, jest też niesamowicie nieudolny. Postać, którą odgrywał jako
dziecko zostaje w prawdziwym dorosłym życiu ukazana w bardzo krzywym
zwierciadle. „Śledztwa”, które powadzi mistrz są przypadkowe, wszystkie tropy
jakie zdobywa są podsunięte przez kogoś innego, ludzie których „przesłuchuje” sami
do niego przychodzą. Ale trzeba przyznać, że jest to chyba jedyny „śledczy” w
historii kryminału z tak mocną głową. Przynajmniej raz w każdej części zostaje
zdzielony do nieprzytomności, a później i tak wychodzi z wszystkiego niemal bez
szwanku. Interesujące jest jednak to, co dzieje się bezpośrednio po tych,
nazwijmy to atakach, bo prawda jest taka, że najczęściej nie można mieć
pewności, czy mistrz faktycznie padł pod wpływem ciosu, czy może niebotyczna
ilość alkoholu, którą wlał w siebie danego dnia zwaliła go z nóg. W każdym
razie najczęściej tuż po upadku przechodzimy w inny wymiar, o którym trudno
stwierdzić czy jest deliryczną wizją majaczącego pijaka, czy też może balansowniem
na krawędzi życia i śmierci, czy też nieo upiornym ale jednak snem, ponieważ
postaci, które w tych wizjach spotyka mistrz to najczęściej jego zmarli dużo
wcześniej przyjaciele – Doktor i Mango Głowacki. Często można też podejrzewać
alkoholową chorobę psychiczną, ponieważ nawet jeśli w przypadku pewnych wizji
możemy podejrzewać, że są to wspomnienia z dawnych lat, o tyle spotykanie w toalecie ducha
dawno zmarłego Doktora, który mówi mistrzowi jak żyć, wydaje się być bardzo
psychotyczne.
To, co z pewnością warto prześledzić i
zapisać podczas lektury, to muzyka – utwory i zespoły, których mistrz słucha z
uwielbieniem, a o których młode pokolenie już zupełnie zapomniało. Ale i tu nie
brakuje dziwactwa. Okazuje się, że mistrz nie jest w stanie słuchać „swojej” muzyki
u kogoś innego, nawet jeśli jest to właściwie taki sam jak jego, stary czarny
winyl. Sama świadomość, że nie jest to jego skrzętnie wygrzebana w jakimś
maleńkim sklepiku, kupiona za ostatnie pieniądze płyta, sprawia, że mistrz nie
jest w stanie znieść dźwięków płynących z odtwarzacza.
Intrygujące są oczywiście tytuły
powieści, bo w przypadku pierwszej i drugiej części nie dopatrzyłam się żadnego
uzasadnienia dla tytułów Dwanaście i Trzynaście poza tym, że właśnie tyle
rozdziałów mają książki. Dopiero Jedenaście
ma jako takie uzasadnienie, poza ilością rozdziałów, mianowicie: po pierwsze,
jakaś wspominana postać okazuje się mieć po jedenaście palców u rąk i stóp, co
jest szalenie nieistotną informacją, a po drugie ostatnia wiadomość jaką
Doktor, zmarły przyjaciel mistrza, wysłał do swojej dziewczyny, wysłała właśnie
o godzinie 23:11, więc o „jedenastej jedenaście”, co zresztą także okazuje się
być zupełnie nieistotną informacją.
Taka właśnie jest cała trylogia
kryminalna Marcina Świetlickiego. Pełna zagadek, niewyjaśnionych, podjętych ale
szybko porzuconych nieistotnych wątków. Często absurdalna i karykaturalna, bywa
wulgarna a jednocześnie infantylna w wielu miejscach. Uważam, że rozkręca się
bardzo wolno, przez pierwszy tom prawie nie przebrnęłam i męczyłam go bardzo
długo, natomiast końcówka sprawiła, że w środku nocy szukałam biblioteki, która
w środku lipca będzie otwarta, a w dodatku wypożyczy mi drugi tom, bym jak
najszybciej mogła podjąć tę historię dalej. Drugi i trzeci tom połknęłam w
ciągu dwóch dni, wprost nie mogłam oderwać się od książki. A jak się ubawiłam!
Bezcenne. Działo się to między innymi za sprawą doskonałej konstrukcji, o
której misterności wspominałam wyżej, bo jako czytelniczka wielu kryminałów
często szybko orientuję się kto popełnił zbrodnię, jak wszystko się skończy, a
tu chyba nie ma takiej możliwości, autor zaskakuje nas za każdym razem i na tym
w dużej mierze polega sukces dobrego kryminału, jakim zdecydowanie są te
powieści.
Nie
zamierzam skupiać się na bohaterach, których pierwowzory podobno można odnaleźć
w rzeczywistości, sam autor przestrzega, żeby tego nie robić umieszczając na
końcu książek takie oto (lub podobne) stwierdzenia:
I
jeszcze jedno, rzecz bardzo istotna: nie łudźcie się, moje miłe Czytelniczki o
moi mili Czytelnicy, że ktokolwiek z was został sportretowany w powieści „Trzynaście”.
Oświadczam, że nie ma takiej możliwości. Ja nie portretuje, ja zmyślam.
Polecam natomiast wycieczkę śladami
mistrza po Krakowie, topografia tego miasta jest odwzorowana dokładnie i
szczegółowo. Nawet knajpa Piękny Pies to prawdziwe miejsce, jedynie Biuro
zostało zmyślone. To może być naprawdę ciekawa wycieczka, ja sama wędrując po Plantach zwróciłam uwagę na miejsca, które nie zajmowały mnie nigdy specjalnie
przez pięć lat, czyli od kiedy tu mieszkam, a teraz idąc Plantami nie
umiem oprzeć się wrażeniu, że to właśnie miejsca, którymi wędrował mistrz.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz