06 maja 2015

Wschód Stasiuka


Ostatnia książka Andrzeja Stasiuka zatytułowana Wschód już według początkowych założeń autora miała być swego rodzaju hybrydą, która łączyłaby w sobie sagę rodzinną z opowieścią podróżniczą, a wszystko to nakrapiane - a czasem wręcz przesiąknięte – komunizmem. Komunizmem, który bardzo silnie i wyraźnie wpłynął na sposób życia i percepcję obywateli państw dawnego bloku wschodniego.

W wywiadzie dla portalu Xięgarnia.pl, który był poświęcony książce Grochów, Andrzej Stasiuk zapytany przez Agatę Passent, co teraz pisze, tak przedstawił swoją wizję nowej książki:
- Próbuję napisać taką dziwną książkę, która zaczyna się w Polsce, zaczyna się na przykład na Podlasiu gdzieś - żeby nie było, że tylko zagranica(…). Zaczyna się w moim dzieciństwie, młodości, młodości moich rodziców, w komunizmie polskim, w komunizmie światowym – bo jakby myśl narratora podąża aż do Chin, podąża przez Rosję, przez Syberię, podąża przez Mongolię(…). To, co komunizm zrobił z pejzażem, co zrobił z mentalnym pejzażem, to, co zrobił w Chinach na przykład, to, co zrobił w Mongolii – dla nas rzeczy zupełnie nierzeczywiste. I, żeby to pożenić z polskim komunizmem, bo to strasznie ważne jednak – co by nie gadać, mnie komunizm ukształtował i nie da się od tego uciec(…). I, żeby to się kończyło gdzieś w Chinach, w epoce wielkiego skoku(…). Ja wiem, że to bałamutnie i abstrakcyjnie brzmi kiedy ja to opowiadam, a być może z tego nic nie wyjdzie – człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi(…).
W całej wypowiedzi nie padł żaden konkretny tytuł, natomiast po przeczytaniu Wschodu czytelnik może mieć pewność, że Stasiuk pracował właśnie nad tą książką, a co więcej, udało mu się zrealizować większość założeń, które towarzyszyły wstępnej pracy nad książką i pierwotnej wizji autora. Czy i w jakim stopniu realizacja tej wizji może być interesująca dla czytelnika nie jest wcale oczywiste.
Przypuszczam, że gdyby zacząć swoją przygodę ze Stasiukiem właśnie od tej książki,  można po lekturze pójść w dwie zupełnie przeciwne strony – albo podjąć przygodę i sięgnąć po wcześniejsze pozycje z dorobku autora, albo w stanie mniejszego lub większego znudzenia uznać, że Stasiukowi już podziękujemy.
Niestety jako osoba „spotykająca się” ze Stasiukiem już od lat, przy okazji takich książek, jak na przykład: wstrząsające Mury Hebronu, wciągające i pobudzające wyobraźnie Opowieści galicyjskie i Jadąc do Babadag, czy w końcu przenoszący do zupełnie innego świata, obcego zwłaszcza młodym czytelnikom, Grochowa, czuję się nieco rozczarowana ostatnią książką. Swoich pretensji nie kieruję jednak absolutne w stronę autora. Moje rozczarowanie nie jest spowodowane ani złą narracją, ani też brakiem interesującej fabuły, ale przesytem i zbytnim rozbuchaniem machiny marketingowej, która kazała nam wierzyć, że będzie to najlepsza spośród książek Stasiuka. Może rozczarowanie wynika także z tego, że książka jest po prostu dobra, jak poprzednie, ale że traktuje o podobnych tematach, to nie ma już fajerwerków, których spodziewaliśmy się oczekując premiery.
Będę zatem trzecim typem czytelników, którzy zafascynowani wcześniejszą twórczością Stasiuka, nie pozwolą, by ich czytanie nowej książki przyćmiło coś innego niż samodzielne i indywidualne pochylenie nad lekturą - bez zbędnego szumi zakłócającego odbiór.
We Wschodzie nie brak, oczywiście, „smaczków”, typowych dla Stasiukowego pisarstwa -  ciętych uwag i bezpośrednich określeń, których wyczekują fani, a za które autor zaskarbi sobie sympatię nowych czytelników. Nie brak też jego tęsknoty za niby znienawidzoną przeszłością, o której jednak pisze z ogromną dozą nostalgii i sentymentu. Bo może czasy były złe, ale oswojone. Bo człowiek mniej boi się tego, co znane. Myślę, że tę tęsknotę, a jednocześnie tłumiony gdzieś głęboko strach przed światem „tu i teraz” odnaleźć można na wielu kartach tej książki. Poniżej fragment, który, moim zdaniem, najlepiej oddaje sens i cel tego, co robi autor:
Dlatego teraz tutaj leżę i nie mogę spać. Wsłuchuję się w pamirski wiatr. W poszukiwaniu czasu, którym wzgardziłem. Dlatego tracę zdrowie i wydaję pieniądze, żeby sprawdzić, dokąd to wszystko sięgało, jak odmieniło ziemię i jaki pozostawiło ślad. Dlatego irytuje mnie obecność „beerpotatoes”. Swoimi terenówkami, które palą dwadzieścia pięć na setkę, rozjeżdżają mi dzieciństwo. Tratują mi młodość, której poszukuję w Murgobie i w Karakol. Przysiadam się do starych kobiet i wypytuję o wnuki i o przeszłość. Są zdziwione, że mówię po rosyjsku. Biorą mnie za jednego z tamtych. Mówią, że kiedyś było lepiej, ale teraz też może być, bo przecież nie ma wojny. Są jak moje babki. W chustkach, w kucki na progu i z tą wojenną mądrością, która czyniła ich los znośnym, a może i szczęśliwym. Z mądrością, która pozwalała istnieć w fałszywym świecie komunizmu i nic nie stracić z prawdziwości życia.
To, co widać w powyższym fragmencie, a co także bardzo znamienne w przypadku Wschodu, to nieustanne poszukiwanie prawdy i oddzielanie jej od komunistycznej fikcji. Wiele wspomnień opisywanych w powieści bazuje na tej opozycji. To, co może się wydawać paradoksalne, to fakt, że w kreowanej i fikcyjnej rzeczywistości komunizmu, autor dostrzega dużo prawdziwsze życie niż to, którego doświadcza w czasach po komunizmie:
Żyłem trzydzieści lat w komunizmie i dlatego tak mnie tu ciągnęło. Żyłem w nim jak w normalnym świecie. Ojciec przynosił do domu wypłatę w czerwonych banknotach z wizerunkiem fabryki(…). Banknot był fikcją, ale opisywał prawdę. Im dłużej żyję, tym mniej żałuję, że żyłem w tamtych czasach. Szczarze mówiąc, w ogóle nie żałuję.
Jedno z ważniejszych wspomnień z dzieciństwa, które wielokrotnie powraca w narracji autora, dotyczy wuja, w którego osobie również mieszają się elementy życiowej prawdy i komunistycznej fikcji. Z jednej strony przywoływana nieustannie książeczka znaleziona w szufladzie ze szpargałami, która okazuje się być legitymacją partyjną wuja – symbol komunistycznej fikcji, a z drugiej samo wspomnienie ciepłego, dobrego i opiekuńczego mężczyzny, którego mało świadomy chłopiec nie ocenia przez pryzmat jakiejś mało ważnej książeczki – życie prawdziwe.
Trzeba przyznać, że dobrym posunięciem było nadanie książce tytułu, który tak wiele w sobie mieści, bo nie pozwala czytelnikowi rościć sobie pretensji, które ja miałam na przykład w przypadku Jadąc do Babadag.  Czytelnik oczekuje, że wszystko, co czyta, to tylko wątki, które mimo nieustannego  zbaczania z właściwej drogi, w końcu zaprowadzą do tytułowego Babadag. Co więcej, jest nawet rozdział zatytułowany w ten sam sposób, który zapowiada pewną kulminację. No właśnie….zapowiada i na zapowiedzi się kończy, bo czytelnik dowiaduje się jedynie, że taką a taką drogą można tam dojechać, ale my tam nie pojedziemy.
W przypadku Wschodu, nawet jeśli czytelnik liczy na to, że zwieńczeniem podróży będzie przybycie do Chin, to jednak nie dziwi go tak bardzo moment, w którym okazuje się, że właściwie „Same Chiny ciekawiły mnie umiarkowanie. Były za stare, zbyt skomplikowane, by szczerze się nimi zainteresować”. W momencie dotarcia do Chin, czytelnik, który nie odkrył tego wcześniej, zaczyna rozumieć, że dla Stasiuka podróżowanie to nie kolekcjonowanie nowych miejsc, czy zbieranie pieczątek w paszporcie, podróżowanie to poszukiwanie sensu, poznawanie, uczenie się siebie i ludzi. Część książki poświęcona pobytowi w Chinach i przywoływanym tam wspomnieniom jest pełna duchowych refleksji i pytań, które, jak można się spodziewać, nie mają szans zyskać odpowiedzi:
Zarys nagich wzgórz, czerwony ogień i niebo. Po to tu przyjechałem. Żeby prawie nic nie było między moim ciałem a resztą. Nawet pamięć miała mniej do roboty, bo przecież nie znałem żadnej historii z tych stron. Nie miałem o czym tutaj myśleć. To znaczy myślałem o sobie. Zastanawiałem się, gdzie łatwiej umierać: czy tu, czy u siebie.
Albo:
Wracam do tamtych dni, jadąc do Chin w poszukiwaniu Bóg wie czego. Pewnie, żeby sobie coś wyjaśnić, coś przypomnieć jeszcze bardziej. Każdy powód jest dobry, by pojechać S3 do Chin. Najlepiej bez wysiadania, bez tych wszystkich przesiadek, kontroli i stemplowania. Żeby się przekonać, że to wszystko ma jakiś sens od pierwszych dni po dziś dzień.
Mam wrażenie, że Wschód to pierwsza książka, która pokazuje, że, w przypadku tego autora, podróżowanie to nie tylko przyjemność poznawania, odwiedzania czy podróżowania, o ile o jakiejkolwiek przyjemności w ogóle może być mowa, to w bardzo dużej mierze obsesyjne poszukiwanie tego, co nienazwane, poszukiwanie jakiejś przeszłości, której nie da się zdefiniować. W trakcie lektury byłam przekonana, że gdyby zapytać o to Stasiuka, to sam nie wiedziałby, czego tak naprawdę poszukuje, do czego dąży. Autor z pewnością był świadom, że taki właśnie może być odbiór, ponieważ pod koniec książki możemy znaleźć takie oto słowa: „Nie potrafiłbym im wytłumaczyć, po co tu przyjechałem. Sam nie bardzo wiem. W poszukiwaniu przeszłości? Żeby zobaczyć, co się stało z dniami, które minęły?”, a nieco dalej: „Nigdy nie mogłem odgadnąć, co było ważniejsze: to że umyka [świat], czy to, że się zjawia. To, że odjeżdżam, czy to, że przyjadę”.
            To, na co z pewnością trzeba zwrócić uwagę w tej książce, to niezwykła wrażliwość i świadomość autora. Można odnieść wrażenie, że nosi w sobie ogromny ból dziejowy - związany z wojnami, holokaustem, działaniem komunizmu - ból, który z jednej strony ciąży i przygniata, a z drugiej strony jest siłą napędową, która zmusza do nieustannego poznawania. Poznanie to jednak nie przyniesie zrozumienia, ale przecież tu nie o cel chodzi, ale o nieustanną drogę do niego. Dlatego, mimo pierwszego małego ukłucia rozczarowania, uważam, że warto sięgnąć po tę książkę znowu, bo wtedy otworzy się przed nami na nowo z wieloma sensami, które ciężko znaleźć czytając przez powłokę, którą narzuciły nam marketingowe okulary.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 MistressExclamation
Designed By Blokotek