
A przynajmniej czuła pewien niesmak i niewłaściwe,zbyt dosłowne odczytanie książki.
Można przypuszczać, że Jerzy, który jest bohaterem
książki, to alter ego samego autora (sam Pilch nigdy zresztą nie ukrywał, że
jego książki są silnie autobiograficzne), tym bardziej bohater filmowy wydaje
mi się nieco przerysowany. Film to, jak dla mnie, jedynie studium alkoholizmu –
butelki, klęcie i rzygi ścielące się gęsto. Nie tak to sobie wyobrażałam
czytając książkę. Nie zrozumiałam jej jako tak naturalistycznego studium
przypadku alkoholika-żula, książka Jerzego Pilcha była dla mnie, jeśli
rozpatrywać to w tych kategoriach, studium przypadku
alkoholika-intelektualisty, który pokazuje, że doświadczenie alkoholowe, które
pozwala żyć w niejako równoległej rzeczywistości, to jednak tylko życie obok
prawdziwego życia.
Wydaje mi się, że to w dużej mierze jednak źle
dobrany aktor, bo z całym szacunkiem dla pana Roberta, ale jakoś nie umiem
wyobrazić go sobie (po Panu Dywaniku, czy Lechu Wałęsie) jako inteligenta z
bardzo elitarnego krakowskiego środowiska literatów. Filmowa postać Jerzego
jest groteskowa, trochę jakby klasyczny żul spod monopolowego wyuczył się kilku
skomplikowanych słów i cytował je w losowych sytuacjach. W książce była to
metafizyczna gra, jakby alkohol był metodą wyzwalania umysłu, nad którą bohater
przestał panować. Pominę sceny erotyczne, które w tej produkcji przybrały formę
komercyjnego „pieprzenia się”.
Oczywiści adaptacja rządzi się swoimi prawami,
niemniej jednak ta wydaje mi się być nie do końca udana. Co ciekawe
warto zaznaczyć, że w tym miejscu nie zgadzam się nawet z samym Jerzym Pilchem,
który adaptacją Smarzowskiego był szczerze zachwycony! Na szczęście prywatny
odbiór każdego czytelnika także rządzi się własnymi prawami – ja przedstawiłam
swój.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz